PL:
Jazz-minh Claire Moore wychowała w Oregonie, w położonym nieopodal lasów sekwojowych, otoczonym sadami, małym domku przy polnej drodze, niedaleko San Diego. Dziś mieszka w Greenwich Village na Manhattanie.
O swoich olejach mówi tak:
"Często maluję własne przyjaciółki, artystki i pisarki, które próbują dać ujście wrodzonej dzikości. Dziewczyny, którym przecież dzikośc nie przystoi, bo co ludzie powiedzą? Surowymi w formie pracami staram się wyrazić podziw dla tej wewnętrznej siły. Postaci i scenografia są próbą spojrzenia w oczy pierwotnym, nieujarzmionym emocjom, utraconej miłości, nieodwracalnym decyzjom i utracie dziecięcej niewinności. Nieodłącznym elementem jest tu też moja własna trudna droga, od małej dzikuski do kobiety która musiała przyjąć i zaakceptować pewne role społeczne.
Gruba warstwa syntetycznej żywicy pokrywająca drewno, także nie pozostaje bez znaczenia. Całe nasze życie to nic innego jak korygowanie szorstkości martwej tkanki gładkością plastiku.
Lubię niewielkie formaty. W każdym portrecie staram się zawrzeć tę chwilę, gdy światło, woda albo jakieś uczucie przynoszą chwilę wytchnienia od wewnętrznego wyścigu. Gdy mogę zboczyć ze ścieżki, i zanurzyć twarz w splątanych włosach, albo po prostu cieszyć się powiewem wiatru. ENG:
Jazz-minh Claire Moore was born on a hippie
commune in the old redwood forests of Oregon, and raised in a small
house on a dirt road near San Diego, surrounded by fruit trees. She
currently lives in Manhattan's Greenwich Village.
What she says about her oils:
"I often paint girlfriends of mine, artists or writers
who have an inherent ferocity that they must let out - girls who
shouldn't leave the house like that... what would people think?
Choosing in-between, raw expressions is my way to applaud something
fiercely real and un-simulated. Through my subjects, I grapple with
stark, uncontrollable emotions, lost love, irrevocable choices, and the
personal loss of innocence. Inherent in these themes is my own
intractable march, from the near-feral state of a young girl growing up
in stark nature, to a civilized, compromised condition.
A poured coat of resin embalming bare woodgrain
suggests what I consider to be a defining trait of our culture--the
paradox of slick plastic surface beauty with the prevalence of dead
surfaces..
My paintings are not grand. Every portrait is a small
exaltation of a moment in which light, wind, water or emotion brought a
human psyche to pause it's viscerally competitive march. Slipping
sideways, I fall into a mess of tangled hair, or escape into the wind."