Kto zagląda na gazeta.kobieta.pl albo śledzi
rdzawego facebooka, miał już okazję przeczytać
artykuł w którym wystąpiłam jako bohaterka, mimo, że ani sobie tego życzyłam, ani byłam pytana o zdanie.
Cóż, tekst poszedł, wierszówka wyrobiona kosztem etyki dziennikarskiej, w dodatku zgodnie z modną ostatnio manierą tabloidyzacji i dorabiania ideologii do pasienia krów. W swojej naiwności byłam przekonana, że uparte odrzucanie zaproszeń od Rozmów w Toku uchroni mnie przed przekręcaniem moich słów, a tu się okazuje, że zrobiła to gazeta.pl, przytaczając w dodatku moje personalia, mimo, że z autorką korespondowałyśmy wyłącznie przez facebookowego fanpage'a.
Oto co napisałam Aleksandrze Długołęckiej, gdy zarzuciła mi wyśmiewanie bohaterów w
facebokowym komentarzu do
tego artykułu: "Ale ja nikogo nie krytykuję i nie wyśmiewam. Jestem natomiast
rozczarowana słabym poziomem tego artykułu (co zresztą wytknięto
wielokrotnie pod nim samym). Czy naprawdę nie byłoby ciekawiej pokazać
szerszej i barwniejszej (sic!) grupy ludzi którzy zupełnie różnie patrzą
na to co mają na sobie? Od starszych osób, które żałują, że w
młodości zrobiły sobie kotwicę, lub takich, którzy żalują, że zabrakło
lub brakuje im odwagi by jeszcze coś sobie zafundować, po osoby ktore
mimo, że mają piękne prace, z perspektywy czasu stwierdzają, że to
jednak nie to, i choć decyzji o tatuażu nie żałują, to "te róże mogłyby
być bardziej oldschoolowe"."
Co do wyrażenia "twórczość i tfu!rczość niebranżowa" nad którym tak mocno pochyliła się Pani Długołęcka przy okazji snując wokół tych kilku słów cała nienawistną teorię, to to po prostu określenie na różne rodzaje aktywności związanych z tatuażem ale nim sensu stricte nie będących, takich jak rzeźba, rysunek, malarstwo. Doprawdy, wystarczyło przewinąć tę stronę do końca, żeby to zauważyć...
Myślę, że teraz już nikogo nie dziwi, że zdecydowałam się nie odpowiadać na pytania z cyklu "ile masz tatuaży", "jaki należy mieć stosunek do tatuaży?" czy "kto „ma prawo” mieć tatuaż?".
Na zakończenie pozostaje mi dodać, że jak na orędowniczkę szacunku dla wytatuowanych osób, niezależnie od tego jak są wytatuowane, autorka zaskakująco po macoszemu traktuje właścicieli tatuaży które ilustrują jej artykuł, zadowalając się wklepaniem nazwę portalu (z błędem) skąd je skopiowała, nie zamieszczając nawet imienia bohatera ani tatuatora.